niedziela, 21 sierpnia 2011

Powrót do domu ...


Powrót
Z Polonezkoy wyjechaliśmy w sobotę o 10 rano, choć zamierzaliśmy wyjechać w piątek o 24 (jak widać bardzo nam się nie chciało wyjeżdżać i wracać), trasa prosta do Istambułu, a tam autostradą płatną do Edrine i do granicy z Bułgarią. Na granicy kontrola paszportów i bagażnika po stronie tureckiej i każą jechać dalej. Jeszcze postanowiliśmy wstąpić do sklepu wolnocłowego, sporo tu ludzi, jednak ceny „wolnocłowe” to chyba są tylko z nazwy lub dla Turków, bo dla nas nie wydają się korzystne. Jedziemy w stronę Bułgarów, a tu otwory w jezdni „napluły” nam na szybę przednią, okazuje się, że to dezynfekcja podwozia (samochodu). Dalej okienko kontrola paszportowa po stronie bułgarskiej, znów okienko, myśleliśmy że może Bułgarzy na granicy sprzedają winiety, które obowiązują wszystkich turystów, ale nie … okazuje się, że owa dezynfekcja kosztuje 3 euro. Mamy tylko 2 euro i 2 lewy, ponieważ Pani nie chce przyjąć euro centów.
Ok. jedziemy dalej. Po drodze zatrzymujemy się na stacji benzynowej w celu zakupu winiet, niestety nie ma. Jazda w Bułgarii bez winiety to mandat 50 euro, a sama winieta siedmiodniowa kosztuje 5 euro więc już zaczynamy się denerwować, że mandat dostaniemy. Zabieramy ze stacji parę studentów medycyny z Wrocławia, którzy udają się do Bułgarii do miasta Plowdiw. Poratowali nas lewami, gdyż na stacji benzynowej, na której były winiety akurat nie działa terminal w zamian podarowaliśmy im rozmówki rosyjskie, może przynajmniej będą wiedzieli jak czytać literki. Zostawiliśmy ich przy dworcu kolejowym i sami ruszyliśmy w dalszą trasę do Polski. W drodze do Sofii złapał nas deszcz, czyżby to już przywitanie i przygotowanie na to, co dzieje się w Polsce?
O 19 dojechaliśmy do granicy Bułgarsko – Serbskiej,  Bułgarzy sprawdzają paszport, natomiast Serbowie zaglądają do bagażnika. O 19:50 opuszczamy granicę Serbską. Zaraz za granicą udaje nam się jeszcze odsprzedać Bułgarską winietę za 3 euro (ważna jeszcze do 28.07) Turkowi, który początkowo jest niezbyt ufny ale zapewniamy, że jest oryginalna i cena dobra. W Serbii do autostrady musimy dojechać wąską drogą. Przy wjeździe na autostradę okazuje się, że jest płatna, ile? Takiej informacji nie ma. Pobieramy bilet i jedziemy. W przeciwną stronę do bramek jest pięciokilometrowy korek. Z niepokojem patrzymy na to, gdyż nie wiemy co nas czeka przy zjeździe z autostrady. Za autostradę zapłaciliśmy równowartość 7,50 euro potem jeszcze kilka razy jakieś opłaty mimo, że droga w remoncie i są znaczne ograniczenia. W myśl zasady chcesz jechać płać.
5:50 przekraczamy granicę Serbsko – Węgierską. Serb nawet nie bierze paszportów i karze jechać dalej, natomiast Węgrzy sprawdzają samochody (w prawie białych rękawiczkach), zaglądają do bagażników do kabiny, ostukują blachę w poszukiwaniach kontrabandy. Zaraz za granicą, na stacji benzynowej kupujemy winiety. Minimalna czterodniowa kosztuje 1650 forintów. Niestety tej na granicy nie odsprzedamy, bo na winiecie wydrukowany jest numer rejestracyjny. Na Węgrzech tankujemy 54 litry weszło do baku a rachunek … prawie 23.500 forinty. Znów paliwo drogie bo kosztuje 418 FT za litr (jakieś 6.19 zł). Następnie przekroczyliśmy granicę Węgiersko – Słowacką o dziwo celnicy stoją na granicy i kontrolują np. czy są zapalone światła mijania. Wracamy do kraju autostradami i w Słowacji winieta tygodniowa kosztuje 7 euro. Dalej przez granicę Słowacko – Czeską, tu też winieta, 10-dniowa kosztuje 250 koron (około 40 zł). Czesi surowo każą za przekroczenie prędkości, dopuszczalny mandat może wynieść nawet 10.000 koron, a za używanie antyradaru mandat może wynieść nawet 16 tyś. zł … Zatrzymujemy się jeszcze przed granicą z Polską i nabywamy czekoladę Studencką dla Ani … i już prawie jesteśmy we Wrocławiu bo z granicy to tylko rzut beretem ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz