czwartek, 14 lipca 2011

Amasya, Tokat, Trabzon

7.07 Amasya
Do Amasya dotarliśmy po 23:00 i to bardzo odpowiednia pora była, ponieważ naszym oczom ukazało się wzgórze pięknie oświetlone, na zboczu którego znajdują się słynne grobowce skalne fantastycznie wyeksponowane (podświetlone), na szczycie stoi zamek również oświetlony a że jest późna pora nie możemy się nacieszyć widokiem. Widok jest o tyle zachwycający, że można dostać oczopląsu, z każdej strony coś interesującego. Poniżej wzgórza nad brzegiem rzeki jest szereg dawnych, utrzymanych w dobrym stanie Domów Osmańskich, a po drugiej stronie rzeki znajduje się swego rodzaju deptak, na którym zobaczyliśmy głowy dawnych władców Amasya oraz pomnik Strabona słynnego podróżnika i geografa. Podczas naszego wieczornego a właściwie nocnego spaceru po uliczkach Amasya dostrzegliśmy, że życie zamiera tu prawie zupełnie o 24:00 do tej pory uliczki tętniły życiem, sklepiki i restauracyjki były otwarte a po 24 jakby wybiła godzina policyjna, wszystko pozamykane, ludzie zaczęli znikać z ulic. Mimo późnej pory chcieliśmy jeszcze wjechać na górę, żeby zrobić nocne zdjęcie Amasya jednak „Hołek” uparł się na swoją trasę i chciał nas poprowadzić nie dość że stromymi, wąskimi uliczkami, to jeszcze dodatkowo po schodach.
Wąskimi uliczkami jeszcze byśmy dali radę ale parafrazując słowa Kazika: po schodach samochodem raczej rady nie damy. Była już pierwsza dlatego dalszych prób oszczędziliśmy sobie i postanowiliśmy udać się na nocleg. Rano zmieniliśmy miejsce postoju na bardziej malownicze i u podnóża góry zjedliśmy śniadanie. Następnie postanowiliśmy zobaczyć w dzień ruiny zamku. Aby tam dotrzeć zaciągnęliśmy języka w informacji turystycznej. Tu także mile zostaliśmy zaskoczeni, gdyż zostaliśmy potraktowani jak goście, dostaliśmy materiały o okolicy oraz przewodnik po Amasya w języku niemieckim. Policjant w języku niemieckim wyjaśnił nam jak mamy dotrzeć na górę (na masce mamy podpisy policjanta oraz chłopaka z informacji). Na górę wiedzie droga około 2 km częściowo przez las ale większość drogi i tak jest nasłoneczniona. Dzisiejszy dzień jest słoneczny, a my na szczyt dotarliśmy w samo południe więc upał wdał się nam we znaki. Ale nie będziemy narzekać bo po tylu godzinach jazdy potrzebowaliśmy ruchu, a widok z zamku rekompensuje wszystkie niedogodności. Widać praktycznie całą Amasya. Po męczącym „spacerze” postanowiliśmy napić się tureckiej herbaty i tu znów bardzo mili ludzie (wiadomo żyją z turystów ale mogli by nalać herbaty skasować i tyle) „pogadaliśmy” trochę i wymieniliśmy się drobiazgami my dostaliśmy breloczek w kształcie jabłka (które jest symbolem Amasya) z wizerunkiem domów osmańskich a my daliśmy smycz w barwach Polski z napisem Poland. Z powrotem spacerkiem w dół (też nie było łatwo) i na obiadek. Zamówiliśmy sobie dania typowo tureckie guvecte turlu (gueweczte tuerlue – warzywa gotowane w glinianym garnku w sosie pomidorowym), karniyarik (karnyjaryk – bakłażany nadziewane mielonym mięsem z dodatkiem cebuli, pomidorów i natki pietruszki), lahnacun (lahmadżun – mielona wołowina z pomidorami, cebulą, natką i przyprawami w cieście). Do tego dostaliśmy sałatkę z pomidorów, ogórków i cebuli z oliwą z oliwek i sokiem z cytryny lub jogurtem z przyprawami jak kto woli, dodatkowo podają zawsze pieczywo: bagietka, coś w rodzaju pity oraz ciasto pizzowe.  Do tego po napoju i zapłaciliśmy 25 TL (czyli ok. 50 zł). Z restauracji wyszliśmy syci i doświadczeni w nowe smaki a jedzenie było pyszne. W restauracji mieli bardzo fajne rozwiązanie, mianowicie uruchamiane były co jakiś czas nawilżacze powietrza miało się wrażenie morskiej bryzy (choć oczywiście Amasya jest daleko od morza). Mieliśmy w planie jeszcze zwiedzenie Gok Medrese Camii (Meczetu Błękitnej Medresy) jednak miasto się zakorkowało i postanowiliśmy się ewakuować.   
Nasza dalsza trasa prowadzi do Tokat, miasto jeszcze większe bo ok. 110 tys. mieszkańców liczy ale jest mniej turystyczne. Wyruszyliśmy ok. 15:30 i zjechaliśmy ze wspaniałych dróg i wjechaliśmy na drogi przeznaczone dla naszego samochodu. Ku mojej uciesze napotkaliśmy osiołka będącego środkiem transportu a także krowy, które najczęściej same wracają drogą do domu albo prowadzone są przez dzieci lub starców. Udało nam się zobaczyć jak (biednie) żyją Turcy na takich maleńki wioskach, prowadzą przydomowe ogródki, pola nawadniają wodą z rzeki za pomocą stworzonych kanalików, a domy najczęściej ogrzewają specyficzną formą opału (krowim łajnem zmieszanym ze słomą, to formują w prostokąty i tworzą kopce). Dalej niestety i ja musiałam usiąść za kierownicę na offroadzie (do tej pory jeździłam tylko DROGAMI) a Darek wziął maczetę i poszerzał drużkę. Nigdy nie przypuszczałam, że maczeta może nam się przydać w Turcji. Trasa niczego sobie … a widoki … góry, doliny, przepaście i wąsko. Jest 22:00 docieramy do Tokat i tu spędzimy noc a rano … Co będzie rano to zobaczymy kiedy wstaniemy, ale jeszcze zanim dojechaliśmy na miejsce noclegowe zostaliśmy wygonieni sprzed siedziby policji i nie wiemy czy martwili się bardziej o nasze, czy o swoje bezpieczeństwo. Po drodze doholowaliśmy do stacji benzynowej zakręconych pozytywnie młodych Turków, chcieli bardzo nam się odwdzięczyć i pomóc w znalezieniu możliwości kąpieli czy też zwykłego prysznica ale niestety na stacjach benzynowych nie ma takiej możliwości, dlatego byli w stanie o północy otworzyć Alipassa ( łaźnię ale tylko dla mężczyzn). … może innym razem.
8.07 Tokat, miasto odmienne niż te które widzieliśmy do tej pory, głównie ze względu na ludzi. Z jednej strony ciekawi nas, z drugiej wciąż nas obserwujący i oceniający. Może dlatego, że nie zagląda tu wielu turystów. Mimo naszej „odmienności” a może właśnie dlatego rano gdy szykowaliśmy się do dalszej jazdy dostaliśmy od chłopców myjących samochody w komisie turecką herbatę. Podjechaliśmy do miasta  w poszukiwaniu informacji turystycznej i znów herbata (a mój żołądek chyba ma już dość herbaty i odmawia przyjęcia następnej). Zaskoczeniem dla nas był widok opancerzonych wozów policyjnych jeżdżących wieczorami po mieście. W Tokat wiele nie zobaczyliśmy ponieważ była sobota, informacja turystyczna jak i zabytki zamknięte. Za to zjedliśmy pysznego kebaba przy zakupie którego przeraziliśmy się trochę gdy zobaczyliśmy cenę, jeszcze bardziej gdy poprosiliśmy by napisano nam ile mamy zapłacić – 4.000 szybko jednak okazało się, że to 4 TL (jakieś 8 zł). Spróbowaliśmy tu także sehriye corbasi czyli zupy z soczewicy (bardzo dobrze przyprawiona i bardzo pożywna). W Tokat jest także twierdza górująca nad miastem do zwiedzenia. Jednak my widzieliśmy ją tylko z dołu, ponieważ góra na której się znajduje, nie jest łatwa do zdobycia a my po wczorajszej wspinaczce w Amasya mamy przypieczone stópki, więc damy im odpocząć.
Z Tokat udaliśmy się do miejscowości bardziej turystycznej, położonej nad Morzem Czarnym. Pojechaliśmy tam, bo chcieliśmy spędzić dwa dni na campingu i odpocząć, wykąpać się w morzu … Mieliśmy jakieś 450 km do przejechania ale końcówka trasy była masakryczna, w górach, serpentyna ale do tego już zdążyliśmy się przyzwyczaić, jednak jakieś migające pomarańczowe światełka na skraju drogi ustawione, zastanawialiśmy się po co, po chwili wszystko się wyjaśniło. Góra ta ginie w chmurach, pada deszcz a widoczność spadła znacznie. Pod górę nie odczuwamy jeszcze trudów jazdy, światełka pomarańczowe wyraźnie wyznaczają nam krawędź jezdni. Docierając do szczytu wjeżdżamy w tunel, który ma ok. 1,5 km wnętrze jego jest okopcone. Mamy wrażenie jakby chciał nam opowiedzieć jakąś tragiczną historię. Uświadamia nam, że tunele są niebezpieczne i trzeba zachować ostrożność. Wyjeżdżamy z tunelu i okazuje się, że warunki się pogorszyły, widoczność spadła do zera, światła nie pomagają. Mimo padającego deszczu Darek jedzie z otwartym oknem, wypatrując linii na drodze, by nie wyjechać na przeciwległy pas, a ja z prawej strony pilnuję czy aby na pewno nie oddalamy lub zbliżamy się od pomarańczowych świateł ostrzegawczych. Gdy wydawało się nam, że gorzej być nie może z mgły wyłoniła nam się słabo oświetlona jadąca jakiś 10 na godzinę, przeładowana ciężarówka a my nie mamy jak jej wyprzedzić (koszmar) i tak przez 30km żółwim tempem. Chcieliśmy zjechać i stanąć, ale gdzie? Z prawej migające światełka i przepaść z lewej dwa pasy drogi w przeciwnym kierunku i skalna ściana a zatrzymanie się na poboczu w takiej mgle to jak proszenie się o guza więc jedziemy za ciężarówką. Darek zachowuje spokój i jest bardzo skupiony nic nie mówi i ja też nie rozpraszam go. Do Trabzon dojechaliśmy praktycznie rzecz biorąc w nocy, wymęczeni, po kampingu ani śladu, nikt tu o nim nie słyszał. W turystycznym mieście na stacjach benzynowych nikt nie mówi po angielsku ani po niemiecku. Znów pozostaje nam nasz zasłużony samochód. Stajemy na monitorowanym przez policję parkingu. Rano mieliśmy zwiedzić zabytki i zobaczyć rosyjskie prostytutki (ciekawe czy tu też są roznegliżowane?) miasto ciągnie się kilometrami, a pęd w tym mieście zniechęcił nas skutecznie do szukania ciekawych miejsc, do tego ulewny deszcz, sprawdzamy pogodę na Internecie – ma padać jeszcze dwa dni – to był gwóźdź do trumny poznania tego miasta. Jeszcze tylko szybka kąpiel w morzu (plaża zupełnie nieciekawa, tylko plaże przyhotelowe mają piaseczek, gdzie indziej są kamienie i żwir) i dalej w trasę. Mieliśmy jechać do Rize, następnie do Gruzji i do Kars. Plany jednak musieliśmy zmienić ponieważ w Kars trwają zamieszki, jest niebezpiecznie i policja odradziła nam jechanie w tamtym kierunku. W nowych planach pojawiła się miejscowość Erzurum. Znów przez tę górę w chmurach, podjazd był nieciekawy, deszcz i chmury ale po przejechaniu tunelu jak w innej bajce, słońce, co pozwoliło trochę ujrzeć okolicę. Czyżby Trabzon było zagłębiem złej pogody?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz