niedziela, 10 lipca 2011

Droga do Sinop

Postanowiliśmy sprawdzić wygodę naszego turystycznego łóżka.  Wyspaliśmy się i rano szybka toaleta w przydrożnej stacji paliw, to naprawdę szybka toaleta ledwie weszłam a już mi się odechciało czegokolwiek ale zęby umyć trzeba.  Chcieliśmy zjeść jakieś śniadanie ale o takiej porze restauracja przy tej samej stacji paliw jeszcze nie czynna. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy do Istambułu. Darek wybrał autostradę płatną. Formalności trochę zaskakujące dojeżdżasz do bramek  … a tu nie można płacić ani gotówką ani kartą. Zaskoczeni sytuacją, aby nie korkować drogi, przejeżdżamy za bramkę bo i tak jest otwarta. Zaraz za nią jest miejsce by stanąć. Podchodzi do nas Turek i stara się wyjaśnić nam co i jak. Darek szybko chwyta o co chodzi. Podziękował mu i mówi do mnie „trzeba mieć jakąś kartę, po którą należy udać się na druga stronę autostrady”, myślicie o kładce dla pieszych, nic z tego trzeba czmychać przez wszystkie pasy autostrady patrząc w oczy nadjeżdżającym kierowcom.
Urzędnik ni w ząb nie znał języka ale wie czego chcemy pokazuje cennik doładowania karty  i dokonujemy poboru karty, którą należy załadować min. 50 lir tureckich (płacimy 25 euro, za wydanie karty nie płaci się). Z powrotem przez autostradę, przez bramki i już jedziemy do Istambułu. Przejazd autostradą kosztuje 6,5 TL kwota jest odciągana z karty i płaci się nią też za przejazd przez most nad cieśniną koszt to 3,75 TL. Na początku myślałem iż dałem ciała i właśnie straciłem 25 euro z czego może wykorzystam 20 TL ale potem pomyślałem iż będziemy pół kraju przemierzać i że nie raz będę potrzebował z niej skorzystać, a nawet jeśli nie to albo ją sprzedam wracając, albo zostawię sobie na następny pobyt w tym kraju. Istambuł to ogromne miasto, które z cudem pokonaliśmy i dalej w drogę do Polonezkoy (Adampol). Trasa jest dobrze oznaczona i zajmuje jakieś 30 minut.
CIEKAWOSTKA 
Kiedy przekraczaliśmy granicę postanowiliśmy sprawdzić cenę paliwa marzeniem była cena 2,50 TL, liczyliśmy się z tym, że może być 3,00 TL za litr a tu od.3,50 wzwyż. Jak planowaliśmy wyjazd  do Turcji to czytałem że mają drogie paliwo ale żadnych konkretów więc liczyłem po 6 złotych litr, tutejsza cena mnie zaskoczyła żeby nie powiedzieć zabiła.
Adampol miejsce magiczne, po dotarciu do niego postanowiliśmy coś zjeść. Trafiliśmy do restauracji Santa Rosa, gdzie niestety nikt nie potrafił ani słowa po polsku a dla nas oczywiste było, że w polskiej wsi chociaż podstawowe zwroty są znane… cóż niestety podstawowych zwrotów także nie potrafili w językach angielskim, czy niemieckim. Na szczęście rozmówki polsko-tureckie były na miejscu. Po spożytym posiłku, gdzie zamówiliśmy mix mięs oraz sałatkę z bakłażanów z sezamem i cacik, w poszukiwaniu Domu Polskiego udaliśmy się do centrum. Tam Pan Józef podszedł do nas i zaprosił na turecką herbatkę poznał nas z Panem Ryszardem rewelacyjnym starszym człowiekiem, starszym tylko ciałem bo duchem był młody i dziarski opowiedział nam o wsi i chyba z pół swojego życiorysu tak nas wciągnął swoimi historiami iż spóźniliśmy się na spotkanie Panią Agnieszką, z którą umówił nas Pan Józef. Pani Agnieszka Modlińska to przesympatyczna osoba, która pokazała nam Dom Polski, czyli Dom Cioci Zosi. Jest to dom w którym obecnie znajduje się niewielkie muzeum, można zobaczyć jak żyli przed laty nasi rodacy na tej tureckiej ziemi, jest wiele rodzinnych pamiątek, zdjęć i mebli.  Agnieszka opowiedziała nam kawał historii jak Jej przodkowie sobie radzili, jak żyli. Do tej pory ich życie do łatwych nie należy, Tato Agnieszki mimo przekroczonej 80-tki nadal pracuje na polu. Mama Agnieszki prowadzi pensjonat. Niestety obecnie Polaków w Adampolu jest coraz mniej, ponieważ wiele z Nich wyemigrowało do różnych zakątków świata. Jednak Ci co pozostali starają się podtrzymywać polskie tradycje. Są niezwykle mili i gościnni. Agnieszka po oprowadzeniu nas po Domu Pamięci Cioci Zosi zaprosiła nas na herbatę a skończyło się na tym, że zjedliśmy pyszną turecką kolację, zostaliśmy u Niej na noc, a rano na śniadanie zaserwowała nam polski omlet i konfitury, które robi z mamą z owoców, które rosną w Ich ogródku. Zostaliśmy tak serdecznie przyjęci, że żal nam było wyjeżdżać. Ale jeszcze zanim wyjechaliśmy zdążyliśmy zarazić naszą przewodniczkę i jej córkę geocaching-iem i postanowiły założyć własną skrzynkę oczywiście w ogrodzie przy domu Zosi. Tuż przed  odjazdem Agnieszka i jej córka Sylwia dokonały pierwszych wpisów na masce naszego samochodu, będziemy zbierali też innych ludzi podpisy w Turcji, którzy zaciekawią nas i będą nam pomocni w podróży.
5.07. wyjechaliśmy z Adampola do Sile jednak ta typowo turystyczna miejscowość nie zachwyciła nas zbytnio może dlatego iż spodziewaliśmy się czegoś więcej niż tylko sklepów z pamiątkami i plaży. Mimo to chwile tam zabawiliśmy, Darkowi udało się pozbyć simlock-a z telefonu ale i tak nie chce działać w sieci tureckiej. Tam też po raz pierwszy udało mi się zamoczyć nogi w Morzu Czarnym. Dalej udaliśmy się do wyznaczonego przez nas celu, mianowicie Sinop … ale zanim tam dotarliśmy trochę czasu i kilometrów minęło. Noc zatała nas w drodze i znów musieliśmy stanąć aby się wyspać. Postanowiliśmy postawić na bezpieczeństwo i zaparkowaliśmy przed posterunkiem w miejscowości Eregli. Rano (6.07) o nieludzkiej porze (godzina 4) Darek wstał i stwierdził, że jedziemy dalej. Dojechaliśmy do urwiska i tam udało nam się zobaczyć piękny wschód słońca, fantastyczny widok. Następnie zjedliśmy śniadanie i dalej w trasę do Sinop … ale po drodze przejeżdżaliśmy przez Bartin, gdzie poznaliśmy przesympatycznego człowieka …, który pomógł zakupić nam modem, dzięki czemu możemy zamieszczać informacje na blogu i facebooku i zdawać relacje z podróży. Ponieważ formalności przy zakupie oraz procedura uruchomienia karty u operatora trochę trwa, zostaliśmy zaproszeni na rodzaj lunchu tureckiego. Spróbowaliśmy typowej domowej kuchni tureckiej. Dostaliśmy danie z fasoli szparagowej z dodatkiem pomidorów i pysznych przypraw, makaron z jajkiem, do tego cacik (dżadżyk- czyli jogurt z wodą i tartym ogórkiem),ayran (ajran – czyli jogurt z wodą przyprawiony solą), zsiadłe mleko (smakujące prawie tak samo jak nasze), paprykę i przyprawę. Darek nie wiedział co bardziej jest pikantne podana nam zielona papryka, czy przyprawa z papryki więc zaczął maczać paprykę w papryce aż mu oczy zaczęły się szklić ale nie przestawał się uśmiechać. Oczywiście dostaliśmy także tradycyjny turecki cay (czaj – herbata). Po tak dobrym posiłku poprosiliśmy naszego „gospodarza” o pamiątkowy wpis na naszej masce. Wymieniliśmy się pamiątkami, dostaliśmy zakładki do książki, a my daliśmy pamiątkę z Wrocławia i polską flagę. Dalej ruszyliśmy w trasę … ostrzegali nas, że droga jest ciężka ale … nie uwierzymy póki nie zobaczymy i nie przekonamy się na własnej skórze. Trasa do Sinop … okazała się trasą bardzo malowniczą, krajoznawczą z licznymi serpentynami wijącą się pośród gór i ukazującą naszym oczom Morze Czarne. Jej trudność właśnie polega na męczących przez ponad 300km podjazdach i zjazdach z niezliczonymi zakrętami w doskwierającym upale oraz czasie jaki to zajmowało (3-4godz na 100km). Postanowiliśmy więc zażyć kąpieli, cóż za cudowne uczucie zanurzyć się w wodzie, nikogo na plaży, nikogo w wodzie po prostu marzenie. Jednak to szczęście nie trwało zbyt długo płyniemy sobie spokojnie a tu … meduza jedna, druga… no i sielanka się skończyła, bo może parzą? Tego na całe szczęście nie dowiedzieliśmy się. Opłukaliśmy się z solonej wody systemem prysznicowym zrobionym przez Darka i ruszyliśmy dalej serpentynami. Po długich i męczących godzinach wciąż krętej grogi, gdy zbliżaliśmy się do Sinop zaczęło padać, grzmieć i błyskać się. Ale postanowiliśmy zatrzymać się jeszcze i zobaczyć tym razem malowniczy zachód słońca. Po zrobieniu paru fotek ruszyliśmy dalej bo przed nami jeszcze jakieś 200km wciąż krętej trasy, na dodatek coraz bardziej mokrej. Darek bardzo cieszył się z burzy bo chciał uchwycić ją na zdjęciach, niestety tym razem się nie udało. Jak dojechaliśmy do Sinop przestało prawie padać a po burzy śladu nie było. Była 24:00 więc chcieliśmy szybko położyć się spać, zatrzymaliśmy się przed mega posterunkiem policji. Policjanci okazali się tak pomocni w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca do zaparkowania i przenocowania, że postawili „pół” miasta na nogi i pod eskortą policyjną pojechaliśmy na parking położony na klifie nad morzem. Tam wymęczeni w samochodzie spędziliśmy noc a rano ruszyliśmy zobaczyć miasto i jego bogactwo. Zaraz przy naszym miejscu noclegowym rozpościerają się niegdyś mury obronne miasta, wpadające do morza. Obecnie są one odrestaurowywane i zabezpieczane. Kawałek dalej znajdują się mury dawanego więzienia. Dla łatwiejszego poruszania się po mieście szukaliśmy mapy, policjant którego zapytaliśmy o to gdzie można taką mapę kupić zaprowadził nas na miejsce. Zaskakujący był dla nas fakt, że w informacji turystycznej nie dość, że mapę Sinop i okolicy dostaliśmy za darmo to jeszcze Turczynka pokazała nam na mapie co warto zobaczyć. Ludzie są bardzo mili, uczynni dla nas (może robi to tureckie godło na samochodzie oraz koszulki z naszym logo i zarysem Turcji) i za wszelką cenę starają się nam pomóc, choć czasami bariery językowe zmuszają nas nie tylko do korzystania z rozmówek polsko-tureckich ale także do używania „międzynarodowego języka migowego”.  Ponieważ trochę zgłodnieliśmy postanowiliśmy coś zjeść ja zdecydowałam się na baraninę, Darek wybrał kurczaka ale w drodze powrotnej spróbował także tureckiej grillowanej kukurydzy. Dzisiejszy dzień dla odmiany jest słoneczny i gorący (choć rano wcale się nie zapowiadało było pochmurni e i dość rześko ale w pobliżu są góry, zresztą sam półwysep Sinop też jest pagórkowaty i odczuwa się wpływ północnego wiatru znad Ukrainy). Postanowiliśmy wrócić do samochodu, przebrać się i na plażę, udało nam się być na plaży Żółte Piaski ale na półwyspie znajdują się także Białe i Czarne Piaski. Upał, a Morze Czarne dość chłodne jednak po chwili ciało się przyzwyczaja, jedyny mankament to znów meduzy. Ale plażowiczów trochę jest i wielu się kąpie, więc i my przestaliśmy się przejmować miejscowymi stworzonkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz