czwartek, 7 lipca 2011

Droga do Turcji

02.07.2011
Z Wrocławia udało nam się wyjechać o 13:40.
Autostradą A4 udaliśmy się w kierunku Katowic, następnie odbiliśmy drogą w kierunku na Cieszyn. Trasa prosta, szybko i prawie minęła bez problemów i w sumie nawet nie zauważyliśmy granicy z Czechami. Następnie przez Czechy na Słowację i też granicy brak. 
Na Słowacji trasa jak dawna nasza A4 płyty betonowe po jednym pasku w każdym kierunku. Ale są też ciekawsze kawałki serpentynki w górach.Cena paliw na Słowacji  to jakieś 1,335 euro w przeliczeniu (po dzisiejszym kursie 4,06) za litr diesla 5,42 zł. To jakaś zmowa wszędzie taka sama cena znaleźliśmy dwie dzikie stacje na których była inna cena a tak to jakby państwo ustalało cenę naprawdę bardzo dziwnie to wyglądało.
20:30 mijamy granicę Słowacko-Węgierską i pierwszy znak na Węgrzech to uwaga na żaby J. Paliwo na Węgrzech 363,9 forintów, co daje na złotówki ok. 5,20. Na obrzeżach Budapesztu ceny paliw nieznacznie wyższe niż w centrum.  21:30 dojechaliśmy do Budapesztu nie mieliśmy czasu na zwiedzanie bo gonił nas czas zakładaliśmy iż w 32-36h dojedziemy do Turcji. Na trasie wyjazdowej z Budapesztu pojawiły się pierwsze i jak się potem okazało ostatnie tirówki (jak to mój mąż określił „dziewczynki”). Na Węgrzech zauważyłem kilka ciekawych rozwiązań po za dobrze oznakowanymi drogami przed każda miejscowością na jakieś 200m przed nią namalowane są na drodze poprzeczne linie i od razu wiadomo że zbliżam się do terenu zabudowanego, innym rozwiązaniem jest umieszczanie znaków informujących czy mamy pierwszeństwo na skrzyżowaniu za skrzyżowaniem (zero problemów z serii „mam tu pierwszeństwo czy nie”) . 2:30 przekraczamy granicę Węgiersko – Rumuńską niedaleko Oradea,  Madziarzy pozamykani żadnego tu człowieka placówka widmo podjeżdżamy pod Rumuńską, odprawa bez problemów w paszport fachowy rzut oka i już jedziemy. Stajemy na stacji kupić winietę bo w Rumunii obowiązuje wszystkich a zależy ona od masy i poziomu spalin emitowanych przez auto, i znowu fachowy rzut oka na auto no bez wątpienia terenowe, szybka kalkulacja w pamięci i jeszcze numer rejestracyjny pojazdu bo do systemu trzeba wprowadzić i po uiszczeniu 25,29 lei (kurs mniej więcej 1 do 1)stajemy się szczęśliwymi posiadaczami winiety.  Ułożyłem się do snu ale po stu metrach jazdy miałem wrażenie iż Agnieszka wpada do rowu autem okazało się że takie mają tu drogi i od razu poczułam się jak w Polsce, off-road pełną gębą. Kierowcy TIR-ów na rondzie mają pierwszeństwo w myśl zasady „duży może więcej”, zasada ograniczonego zaufania którą mi wpajano podczas kursu na prawo jazdy pękła jak bańka mydlana pojawiła się nowa „kompletny brak zaufania”. Jedziemy już godzinę i żal mi już zawieszenia w aucie, po drugiej godzinie wertepiady obiecuje, że nie będę już narzekał na nasze drogi, po trzeciej godzinie sprawdzam czy niema w Auto Mapie drogi leśnej która mogła by być mniej zniszczona … jednak nie. Tak jak początek Rumuni był ciężki, było zimno, mgła jak mleko, droga prowadziła w górę i w dół oraz wiła się na wszystkie strony jak serpentyna, a wszech otaczająca bieda wynurzająca się od czasu do czasu z mgły i chmur tak później kierując się na południe zauważyliśmy zmianę i to na lepsze - zarówno pogoda bo wyszło słońce, krajobraz bo pojawiły się lasy jak i mniej było widać biedy. Minęliśmy kilka kurortowych miejscowości, tętniących życiem, jednak poza tym często ma się wrażenie że czas zatrzymał się kilka dekad temu. Można nadal tu zobaczyć konie i bawoły ciągnące wozy z drewnem, ludźmi, sianem, czy arbuzami itp…, to nadal powszechny środek transportu. Nie umniejsza to jednak pracy policji, która mimo niedzieli jest widoczna dość często kasująca śpieszących się kierowców samochodów osobowych. A okazji jest dość sporo bo miejscowości ciągną się jak niekończące się spaghetti a ograniczenie do 40-50km. Cena paliwa to 5,29 lei. Strasznie dłuży się nam ta Rumunia, jedziemy, jedziemy i końca nie widać…  jednak jest nadzieja gdy o 14:30 mijamy Budapeszt do granicy mogło już teraz być tylko bliżej. Jedziemy osamotnieni przez dłuższy czas żywej duszy nie ma, no może poza psami które są wszechobecne, a tu we wstecznym lusterku nagle za nami dwa samochody i jedno w oddali. Dojeżdżamy do granicy patrzymy a to nasi. O 17:00 umęczeni całodniowym pobytem w Rumuni przekraczamy W KOŃCU granicę Rumuńsko Bułgarską w miejscowości Giurgiu. Rumuni nie patrzą na dokumenty tylko kasują jak za zboże, czyli 6 euro za przejazd mostem nad rzeką Dunaj dalej najlepiej jechać za jakimś Rumunem czy Bułgarem aż do stanowiska granicznego bo jest tu bardzo słabe oznaczenie i można się pogubić doradzamy zrobić to na chłodno. Celnik rzucił okiem tylko na moje zdjęcie w paszporcie, przestraszył się, machnął ręką i kazał jechać dalej (zdjęcie opublikujemy później by nie straszyć was).
W Bułgarii paliwo po przekroczeniu granicy waha się między 2,38 – 2,51 Lewa bułgarskiego czyli w złotówkach jakieś 4,80. Znaleźliśmy gaz za 1,60 zł na markowych stacjach jest po 2,40 zł. Widok miasta po przekroczeniu granicy przypomina Czarnobyl  lub miejsce po zagładzie nuklearnej, gdzie ludzie starają się żyć w tym postkomunistycznym grobowcu z żelbetonu. Jadąc w głąb kraju dostrzegamy piękno bułgarskiej wsi, malowniczego krajobrazu i dzikiej przyrody (borsuk). Droga wygląda jakby położyli ją za czasów komunistycznych mimo to jej stan jest lepszy niż niektóre polskie drogi po roku użytkowania. W Bułgarii policja maltretuje kierowców ciężarówek, zatrzymują po kilka samochodów i kontrolują, na odcinku 45km już trzeci patrol policji widzieliśmy zapracowany. O 20:30 zażyliśmy kąpieli w jeziorze koło miejscowości Panicherevo. Woda super tylko trochę zimno po wyjściu. Zjedliśmy, dochodzi 21:00 więc ruszyliśmy w dalszą podróż w stronę granicy z Turcją. Tam też planujemy pierwszy prawdziwy nocleg, którego nie mogę się doczekać. No niestety czekać mi przyszło dłużej niż myślałam. Na granicę bułgarsko-turecką dojechaliśmy na 1:00 opuszczamy ją chudsi o 30 euro (wiza kosztuje 15 euro mimo że na wizie widnieje cena 20$ to celnik chce tylko euro) o godzinie 2:40. Samochód został wbity Darkowi w paszport to takie zabezpieczenie aby wyjechać tym samochodem z Turcji lub zapłacić podatek za pozostawienie lub sprzedanie na ich terytorium. Sama odprawa trwała może z 15min ale trafiliśmy na sznurek powracających z Europy i staliśmy w kolejce do odprawy. Teraz po przekroczeniu granicy szukamy spania …

1 komentarz:

  1. Niezłe mieliście przygody z tymi "asfaltami'. :) Aż tak źle było w Rumunii? Czekam na dalsze relacje! :) Pozdrówka! :)

    OdpowiedzUsuń