czwartek, 28 lipca 2011

Droga do Erzurum i Doğubayazıt

Na trasie z Trabzon do Erzurum Darek doczekał się kontroli policyjnej za zbyt szybką jazdę samochodem. Dostaliśmy mandat 140 TL do zapłaty w każdym banku jak twierdził policjant. Jeśli zapłacimy w ciągu 15-tu dni dostaniemy rabat, ponadto jeśli nie zapłacimy mandatu nie zostaniemy przepuszczeni przez granicę. Wieczorem dotarliśmy do Erzurum. Symbolem miasta są dwie wierze, które można zobaczyć w wielu miejscach (np. na ławkach, chodnikach). To na cześć najwspanialszego zabytku czyli Çifte Minareli Medrese (Medresa Dwóch Minaretów) z 1253 r. na parterze i na piętrze są cele dla studentów. W mieście znajdują się także trzy grobowce seldżuckie, kryte stożkowym zadaszeniem. Tylko jeden z nich został zidentyfikowany, należy do emira Sułtana Saltuka. Erzurum w czasach bizantyjskich nosiło nazwę Teodozjopolis od cesarza Teodozjusza, który wskrzesił wymarłą osadę  (oczywiste zatem, że musieliśmy się tu znaleźć).
W 1919 r. odbył się tutaj kongres pod przewodnictwem Atatürka, na którym określono przyszłe granice Republiki Tureckiej. A w 1939 r. miało miejsce głośne trzęsienie ziemi, które pochłonęło 40 tys. ofiar i zniszczyło znaczną część zabytkowych budowli. W związku z częstymi trzęsieniami ziemi w tym rejonie minarety w, przeciwieństwie do innych regionów kraju, są stosunkowo niskie i grube. Jest to jedno z najzimniejszych miejsc w Turcji, w zimie temperatura spada nawet poniżej -40 stopni Celsjusza. Zaraz przy wjeździe zaskoczył nas widok stadionu piłkarskiego, hali do hokeja oraz skoczni narciarskiej. Rano postanowiliśmy zwiedzić miasto, zobaczyć zabytki oraz coś zjeść. Niestety w Turcji rano podawane są różnego rodzaju zupy, poprzestaliśmy dlatego na bananach i udaliśmy się na poszukiwania banku. Po drugiej wizycie w banku i nie załatwieniu sprawy, postanowiliśmy zaciągnąć języka u źródła, które wystawiło nam mandat. Okazało się, że możemy go zapłacić tylko na głównym komisariacie lub w czymś w rodzaju urzędu skarbowego. Za wskazówką policjanta udaliśmy się taksówką na komisariat główny, tam uiściliśmy mandat, w sumie zapłaciliśmy 105 TL, czyli upust dla turysty był. Następnie chcieliśmy się udać w miejsce wskazane nam przez pracownika stacji benzynowej, na której tankowaliśmy. Jedziemy sobie na wzgórze upamiętniające Turecko –Rosyjską bitwę o Erzurum z 1877-1878r. Zatrzymaliśmy się przy jednostce wojskowej aby zapytać czy tą drogą dojedziemy, a tu… policja za nami, czyżby znów złamany przepis? „Darek co znowu zrobiłeś?”Jednak nie, zostaliśmy zaproszeni na herbatę na komisariat przez samego szefa policji w Erzurum. Policjant kazał zawrócić, grzecznie wykonujemy jego polecenie i jedziemy za nim na posterunek. Trochę pogadaliśmy o tym skąd jesteśmy, i gdzie jedziemy. Następnie zostaliśmy zaproszeni w „magiczne miejsce”, na czym polega jego magiczność? To niewielkie wzniesienie, patrzymy, patrzymy nic nie widać, przesiadamy się do radiowozu i… stoimy na początku podjazdu, zaciągnięty ręczny. Policjant wrzuca na luz, odsuwa fotel by pokazać nam, że nie dotyka pedałów, spuszcza ręczny i co… podjeżdżamy pod górę. Trochę dziwne zjawisko, czyżby jakieś czary? Zawracamy, zjeżdżamy na dół,  stajemy tyłem do podjazdu pod górę i samochód znów sam podjeżdża. Jest to dla nas nie do pomyślenia i gdybyśmy sami tego nie doświadczyli to nie uwierzylibyśmy. Następnie policjanci zabierają nas w jeszcze jedno miejsce – to grobowiec niesamowicie zdobiony, fantastyczna architektura ale znów… zaskakująca jest długość grobu, po co taki duży, czyżby jego rodzinę także tam pochowano? A no nie. W Abdurrahman Gazi Cami znajduje się grób najwyższego człowieka, mierzył 4,85m. Zapytaliśmy policjantów dlaczego szef zaprosił nas na herbatę i pokazał te miejsca, odpowiedzieli, że do Erzurum turyści nie zaglądają, więc jak już się pojawiliśmy to trzeba o nas dbać. Tak kończy się nasza przygoda w Erzurum, oczywiście jeszcze pamiątkowy wpis i jedziemy na wspomniane wcześniej wzgórze, tam znajdują się ruiny fortu z wojny turecko-rosyjskiej. Ponadto znajduje się tam pomnik tureckiej kobiety z dzieckiem na plecach i karabinem w ręku – to pierwsza ofiara tej krwawej wojny. Wzgórze z fortem jest miejscem pamięci tych okrutnych czasów. Są tam płaskorzeźby pokazujące walczących żołnierzy wręcz, znaczyłoby to iż walka była zacięta i na bardzo bliski kontakt. 
 Wyjechaliśmy około 15-tej, trochę kilometrów przed nami więc postanowiliśmy pojechać asfaltem. Po jakimś czasie znudziło się nam i wyznaczyliśmy „Hołkowi” nową drogę, bardziej malowniczą prowadzącą przez góry. Słońce świeci, zadowoleni jedziemy drogami gruntowymi, aż tu nagle most ale złamany a my musimy przejechać na drugą stronę rzeki, poszukaliśmy miejsca gdzie można by ją bezpiecznie przekroczyć. Niby jest ale trzeba sprawdzić, idę i… wejść, czy nie wejść do rzeki zastanawiam się trochę aż Darek mówi, żebym się pośpieszyła bo nas tu deszcz zastanie. I co można powiedzieć? Tylko tyle, że z niego wrona. Pilotuję go by przejechał przez brud, a tu kap, kap a krople coraz większe. Teraz tęcza może ma nam wynagrodzić tę niepogodę. Ok.  Jedziemy dalej, leje coraz bardziej to już oberwanie chmury, znów drogi nie ma trzeba w jakiś wąwóz wjechać i znów rzekę przekroczyć i jedziemy dalej, ale drogi coraz bardziej zalane. Nagle zaczyna padać grad a Darek patrzy na mnie i mów "potop, gradobicie co jeszcze nas czeka szarańcza i zaraza ?" Jedzie się coraz trudniej gładka piaszczysta droga zamienia się w glinianą maź nawet nie zauważyliśmy jak przejechaliśmy obok posterunku żandarmerii za to oni nas zauważyli i byli bardzo zainteresowani co tu robią ci zwariowani turyści. Dojeżdżamy do kurdyjskiej wioski a w niej zniszczony most obok nowy tyle, że jeszcze niedokończony szukamy brodu przecież muszą jakoś przekraczać rzekę krótka chwila na rozpoznanie i już po drugiej stronie chodź auto już ma problem z utrzymaniem się na drodze to jedziemy dalej nie chcemy tu utknąć. Z naprzeciwka traktorami „tubylcy”, czyli miejscowi Kurdowie zatrzymują nas i odradzają nam dalszą jazdę w górę, z łamanej angielszczyzny i języka migowego wynika iż dalsza droga jest niebezpieczna w górach "wąskie, śliskie a na dół daleko". Zawracamy (zdrowy rozsądek górą) i jedziemy za nimi, prędkość jakieś 20 na godzinę. Chwila nieuwagi i zmyło nas z drogi do rowu. Reakcja miejscowych była natychmiastowa, podjechali traktorem, ale rozkładają ręce bo niema liny a Darek spokojnie rozciąga linę z wyciągarki, wreszcie mamy możliwość sprawdzenia naszej wyciągarki. Niestety było tak ślisko, że nie udało mi się tego całego zajścia sfilmować, jak wysiadłam z samochodu to wpadłam po kostki w glinę w dodatku pośliznęłam się i zjechałam na dno zanim wygramoliłam się było po wszystkim a na butach (moich niezastąpionych croksach) po kilogramie gliny mi zostało. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Ujechaliśmy kawałek dalej kierując się na łatwiejszą drogę (wracając musieliśmy znów przekroczyć rzekę która już lekko wezbrała) a tu patrol wojskowy. Chcieliśmy jechać dalej ale zatrzymują się na drodze w którą mamy skręcić, więc pomyśleliśmy, że skontrolują nas (wspomniane było na ten temat w przewodniku, że we wschodniej Turcji kontrole wojskowe zdarzają się często). Kontroli nie było. Poznaliśmy kolejnych bardzo ciekawych ludzi. Okazało się, że punkty wojskowe powiadamiają się nawzajem o takich „przypadkach” jak my, dlatego też już od pewnego czasu byliśmy obserwowani. Zostaliśmy poczęstowani wojskową kolacją. Noc spędziliśmy pod jednostką w samochodzie, a rano (12.07) zjedliśmy razem śniadanie. Następnie pojechaliśmy z żołnierzami na patrol okolicznych gór. Dla nich to praca, dla nas piękne widoki (byliśmy na wysokości ponad 2500m n.p.m.). Tradycyjnie poprosiliśmy o podpisy na naszej masce, poczęstowaliśmy ich polskimi sucharkami wojskowymi oraz daliśmy polskie piwo. W rewanżu poza wspaniałą gościną dostaliśmy turecki miód (który smakuje trochę inaczej niż polski) oraz turecką przyprawę z czerwonej papryki. Jeszcze jedna sprawa wprawdzie wczoraj przy ześlizgnięciu się do rowu nic nam się nie stało ale samochód pod górę bardzo słabo jedzie tak jakby tracił moc. Podejrzenie pada na zapchany filtr paliwa, ponieważ dwa dni temu zatankowaliśmy tańsze paliwo (za ok. 6,60 zł za litr). Po zajrzeniu pod maskę już było oczywiste, że w tym tkwił problem. Na całe szczęście dostaliśmy zapasowy filtr od TOYOTA Nowakowski. Filtr został wymieniony, więc dalej w trasę ale nie skończyło się na pożegnaniu bo przyszła pora obiadu i komendant żandarmerii nawet nie chciał słyszeć o wyjeździe bez obiadu, zwłaszcza, że ja tak „marnie wyglądam”. Oczywiście jedliśmy to co żołnierze (kurczak z rożna, makaron w sosie jogurtowo pomidorowym oraz sałatka z pomidorów, ogórków i cebuli, a na deser şekerpare (szekerpare okrągłe biszkopciki nasączone sosem z wody, cukru i cytryny). Jeszcze tylko herbatka i … jedziemy do Agri (12.07 godz.14:00) z myślą iż poznaliśmy naprawdę fantastycznych ludzi. Minęliśmy Agri i znów zaczyna padać a naszym celem jest zobaczyć najwyższy szczyt Turcji czyli Góra Ararat liczącą ok. 5.122m n.p.m. Dojeżdżamy do miejscowości Doğubayazit (od Iranu dzieli nas już tylko kilkanaście kilometrów) i naszym oczom ukazuje się wulkaniczny szczyt. Właściwie są to dwa szyty i dwa wulkany. Mały Ararat (Küςük Ağri) – wulkan wygasły i Duży Ararat (Büyük Ağri) – wulkan drzemiący, który nawet teraz jest ośnieżony. Legenda głosi, że osiadła tam po potopie arka Noego. Jedziemy dalej do miejscowości Doğubayazit, to wojskowe miasteczko, większość terenu zajmuje jednostka wojskowa, w której widać czołgi i inne pojazdy wojskowe mniej lub bardziej opancerzone. Jednostka policji też posiada wozy opancerzone, widać, że zdarzają się tu różne incydenty jak to oni mówią z terrorystami a tak naprawdę z partyzantką Kurdyjską, czy też Irańczykami. Gdy pytamy o drogę w jednostce są bardzo ostrożni, początkowo nawet nie pozwalają się zbytnio do bramy zbliżyć, po chwili pokazują drogę i informują, że w stronę Ararat jest niebezpiecznie i mogą znajdować się terroryści ale wspinaczka na wysokość ponad 5 tys. m n.p.m. nie dla nas z wielu powodów: nie jesteśmy przygotowani, nie mamy przewodnika i co najważniejsze zgody na wejście bez takiej zgody nas zatrzymają. Dalej nasza droga prowadzi za jednostką wojskową w górę do Ishak Paşa Sarayı, pałacu położonego na wysokości 2 tys. m n.p.m. został zbudowany przez kurdyjskiego emira, łączy różne style, niegdyś znajdowały się tam pozłacane wrota. Niestety do środka pałacu nie udało nam się dostać ponieważ czynny jest tylko do 17, a my byliśmy o 18. Niestety to urokliwe miejsce mogliśmy podziwiać tylko z zewnątrz. Samo wejście jest fantastycznie ozdobione wspaniałymi rzeźbami. Na zboczu przeciwległej góry wydać pozostałości po murach obronnych. Ruiny nas urzekły ale nie możemy tu zostać, miejsc w hotelu brak a miasto przyprawia nas o dreszcze za dnia to co będzie w nocy, decyzja zapada jedziemy do Van aby nie kusić losu.

2 komentarze:

  1. Hi my family member! I want to say that this article is
    amazing, nice written and include almost all important
    infos. I'd like to peer more posts like this .
    Feel free to surf my web-site ... profesjonalne bramy rolowane

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Thank you for your positive feedback and I'm sorry that I did not answer immediately but I'm in Afghanistan and it is hard on the internet. I'll try to work on my English and also describe another relationship in that language. Regards

      Usuń