sobota, 6 sierpnia 2011

Namrud Dagi i Kapadocja to trzeba zobaczyć

Nemrud Dağı, Malatya
Na zachód słońca dotarliśmy na górę Nemrud (lub Nemrut) Dağı jest to najwyższa góra południowo-wschodniej Anatolii . Droga była długa, wąska, kręta, pod górę i w dół. My mamy bardzo mało czasu, słońce nieubłagalnie zmierza ku zachodowi, a tureccy kierowcy ścinają zakręty, pędzą na złamanie karku, czasami ostrzegając trąbieniem. Dotarliśmy w końcu na miejsce, zadowoleni … a tu jeszcze wspinaczka na szczyt (na szczęście ostatnie 30m trzeba było podejść) liczący  2150 m n.p.m. Ledwo zdążyliśmy. Wstęp na Nemrut kosztuje 7 TL od osoby. Na szczycie znajduje się gigantyczne sanktuarium, czyli kurhan usypany z drobnych kamyków skalnych pod którym znajduje się grobowiec oraz trzy tarasy przylegające do tumulusa (kurhanu) od wschodu, zachodu i północy. Tarasy wschodni i zachodni ozdobione są pięcioma posągami Apollo, Tyche (Fortuna), Zeus (Ahuramazda), król Antiochus i Herakles otoczonymi orłami i lwami. Na północnym tarasie znajdują się sześcienne bloki kamienne z wydrążonymi miejscami, które noszą ślady … być może palonego oleju rozświetlającego ten taras.  Jest to swego rodzaju pomnik samouwielbienia, który wzniósł dla siebie władca Kommageny Antioch I w I w p.n.e. To wspaniałe miejsce do roku 1881 było znane jedynie miejscowym pasterzom, po czym zostało odkryte przez niemieckiego inżyniera.
Powołano dwie niezależne komisje i raporty, które powstały dowodzą, że wówczas większość posągów była nienaruszona. Sam grobowiec nie jest jeszcze zbadany i prace badawcze mogą okazać się bardzo utrudnione przez fakt, że kiedyś amerykańska archeolog Theresa Goell usiłowała dostać się tam za pomocą dynamitu, w skutek czego kurhan jest niższy o 5 m. Niestety obecnie głowy posągów są osobno jest to najprawdopodobniej skutek licznych trzęsień ziemi. Budowla ta jest ogromna same głowy przewyższają człowieka, liczą ponad 2 m. Mimo licznych zniszczeń wrażenia są fantastyczne. Zachód słońca w tej scenerii wygląda … ach brak słów i zdjęcia też nie są wstanie tego oddać. Widoki ze szczytu wspaniałe, z jednej strony księżyc prawie w pełni, z drugiej zachodzące słońce, a wokół surowe góry, jak oni tysiące lat temu zdołali dotrzeć w takie miejsce i wciągnąć wielkie bloki kamienne z których zrobiono 8 m rzeźby. Słońce już dawno zaszło, wokół ciemno a nam nie chce się opuszczać tego historycznego miejsca. Już prawie 23 więc udajemy się jakieś 150m w dół, znów tą wąską pokręconą ścieżką, zakręty 180 ̊C. Przenocowaliśmy u podnóża góry Nemrud w hotelu Güneş. Nocleg ze śniadaniem dla dwóch osób 100 TL (200 zł). Zaskakujący był pokój jaki dostaliśmy. Składał się z dwóch pomieszczeń w jednym 3 łóżka, w drugim 2 łóżka oraz łazienka. Przez myśl  mi przeszło: czyżby jeszcze ktoś miał z nami tu spędzić noc? Na całe szczęście nie, był to ostatni wolny pokój… ale na w razie czego zostawiliśmy klucz w zamku. Rano śniadanie zjedliśmy już tylko z właścicielem, ponieważ goście z Tajwanu i Chin wcześniej odjechali, by zobaczyć wschód słońca na Nemrud Dağı. Byliśmy tak zmęczeni, że nawet nie słyszeliśmy jak hałasowali przy wyjeździe. Po pysznym śniadanku typowo tureckim (biały ser owczy, oliwki, pomidory, ogórki, kawa, herbata, dżem i hałwa (hymm… mmmiód w ustach), po śniadaniu wymieniliśmy się wpisami. My wpisaliśmy się do księgi pamiątkowej hoteliku, zresztą byliśmy pierwszymi Polakami tu nocującymi, a Ŏsman podpisał się na naszej masce. Dalej udaliśmy się w stronę Malatya. Część drogi ta sama co wczoraj wąska, kręta z ostrymi zakrętami, bardzo trudna ale widoki… Po drodze odwiedziliśmy świetnie zachowany 90 metrowej długości most nad rzeką Cendere, jednego z głównych dopływów Eufratu, (rzymski most z jednym przęsłem z lat 193-211), który obecnie jest otwarty wyłącznie do zwiedzania. Z czterech kolumn do dziś zachowały się trzy. Akurat był nagrywany program telewizyjny podczas naszej obecności. Dalej wznosi się kurhan Karakuş (czarny orzeł) otoczony rzeźbionymi kolumnami z motywem ptaków, znajduję się tu grób kobiet z królewskiego rodu Kommageny. Dalej udaliśmy się do Malatya stolicy moreli, rzeczywiście wokół ciągną się sady morelowe, a owoce są przepyszne, zwłaszcza, że akurat teraz jest okres ich zbioru. W Malatya w średniowieczu zostały połączone siły muzułmanów i chrześcijan przeciwko Mongołom niestety nie przyniosło to zamierzonego efektu i bitwa została przegrana. Ponadto tutejsi mieszkańcy są dumni z faktu, że urodził się tu drugi prezydent Turcji i, bliski współpracownik Atatürka – İsmet İnönü i to jego (a nie jak w pozostałych tureckich miastach Atatürka) pomnik stoi na głównym placu miasta. Ponadto jest wiele pomników i innych akcentów nawiązujących do … oczywiście moreli, które są tu wszechobecne, zresztą nie ma co się dziwić to tu morele (kayısı) są produkowane i rozprowadzane na całą Turcję. Malatya to dość nowoczesne miasto i nie ma tu zabytków do zwiedzania dlatego spędzamy tu, strudzeni drogą, noc. Chcieliśmy rozbić namiot na jeziorem i tam się wykąpać ale okazuje się, że z jeziora za pomocą pomp pobierana jest woda do nawadniania okolicznych sadów morelowych. Najedliśmy się owoców, spróbowaliśmy ich pestek, a właściwie to co kryje się pod łupiną pestki. Serce moreli smakuje wybornie, przypomina trochę migdały i w niewielkich ilościach ma właściwości lecznicze, a przynajmniej zapobiegać ma rewolucją żołądkowym po zjedzonej większej ilości moreli (a Darek z pewnością chciałby się pozbyć swej dolegliwości, którą nazywa zemstą Sułtana). Wróciliśmy do miasta, ledwie przyłożyliśmy głowy do poduszek i już spaliśmy, a tu muzułmańskie wzywanie na modlitwę, czyżby już wstawać trzeba było? Patrzę na zegarek 4:05 (w nocy). Nawoływania często można usłyszeć w Turcji ale o takiej porze to pierwszy raz nam się zdarzyło, może wcześniej tak twardo spaliśmy. Śpiew muezina roznosi się za pomocą głośników na całą okolicę. Niestety obecnie coraz częściej jest to puszczane z kasety. Jest 16 lipca wstajemy rano i powtarzamy nasz rytuał, toaleta na stacji benzynowej, na całe szczęście ta była czysta (w Turcji na stacjach, a nawet w restauracjach często zdarza się, że toalety nie są pierwszej jakości, a nawet mówiąc wprost są brudne i śmierdzące). Śniadanie z dmuchanego tureckiego chleba, sera koziego i polskiego ogórka i jedziemy dalej … do fantastycznego miejsca (tak mi się wydaje, tak czytałam), zawsze chciałam się tam znaleźć i teraz mam okazję. A jak będzie …? Myślę, że się nie rozczaruję. Nasz cel to centralna Anatolia – Kapadocja, kraina wygasłych wulkanów, które kiedyś miały znaczący wpływ na obecny kształt i wygląd płaskowyżu.

Kapadocja
Pierwszy przystanek w Kayseri, miasto z dość nowoczesną zabudową ale ludźmi konserwatywnymi. Prawdopodobnie pierwsze osady ludzkie w tej okolicy datuje się na okres sprzed 10 tys. lat. Były to tereny często najeżdżane i atakowane przez różne nacje ponieważ są i były to tereny żyzne wykorzystywane rolniczo. W centrum miasta znajdują się ruiny średniowiecznej twierdzy Iς Kale w dobrym stanie. Zachowały się także trzy bramy, przy jednej z nich stoją dwa kamienne, zniszczone lwy. Twierdza jest obecnie wykorzystywana, obecnie jest tam bazar, jednak nie jest to taki bazar z prawdziwego zdarzenia. Są także pozostałości po murach obronnych Mury które zachowały się do dziś to mury wewnętrzne (zewnętrzne zostały zniszczone). W centrum na placu stoi niewysoka XIX w. wieża zegarowa. A obok oczywiście pomnik wielkiego wodza Atatürka na koniu. Także w centrum niedaleko meczetu z przyległą medresą i grobowcem (remontowane) znajduje się informacja turystyczna, niestety zamknięta. Niedaleko znajduje się Dom Atatürka (wstyd się przyznać ale nie odwiedziliśmy go.) Zwiedziliśmy cmentarz na którym są groby zarówno za czasów Seldżuków jak i z mniej odległych. Kontrastem są  także liczne grobowce, znajdujące się w centrum miasta, pośród nowoczesnej zabudowy, usytuowane nawet na pasie zieleni między pasami ruchu - wśród nich najpiękniejszy grobowiec seldżucki - Döner Türbe (obracający się grobowiec wybudowany w 1276 r. dla księżniczki Şah Chan  Hatun) dach grobowca oczywiście nie kręci się ale jest tak skonstruowany, że z daleka ma się wydawać jakby się obracał (a może trochę wyobraźni i ruszy w prawo lub lewo?) Jest pięknie zdobiony rzeźbami: palm oznaczających drzewo życia, orła symbolu władzy i opieki oraz lwa, który jest symbolem władzy. Cała budowla, bo taką jest grobowiec mierzy 14 m.  W centrum miasta znajduje się wieża zegarowa z XIX w. Kayseri to niepisana stolica Kapadocji, choć bajecznej krainy z przedziwnymi stożkami i kolumnami tu jeszcze nie zobaczymy. Miasto leży u podnóża wulkanu Erciyes Daği (ponad 3900 m n.p.m.), który miliony lat temu wybuchł, a gorąca lawa pokryła setki kilometrów. Był to jeden z największych kataklizmów na świecie. Obecnie wulkan jest wykorzystywany w celach sportowo-turystyczno-rekraacyjnych,  znajduje się tu wyciąg krzesełkowy, są trasy zjazdowe, wypożyczalnie desek, nart i sanek. Pomimo, że jest pełnia lata, lipiec na szczycie leży śnieg. Ponadto od góry wieje i to dość solidnie chłodem, a kawałek dalej żar leje się z nieba. Wieczorem wybraliśmy się nad jezioro, niestety zanim dojechaliśmy było już ciemno a wokół wielu Turków, dlatego też nie zdecydowaliśmy się na nocną kąpiel, zwłaszcza po tym jak w Turcji kurdyjscy partyzanci zaatakowali przed paroma dniami. Wróciliśmy do Kayseri zrobiliśmy parę nocnych zdjęć i w kimono. Rano poznaliśmy fantastycznego człowieka Murak Özcan, który prowadzi mały sklepik Başyazıcı z tradycyjną turecką kiełbasą sucuk, dostępną w kilku wersjach. Spróbowaliśmy i zasmakowaliśmy, po prostu pyszna, potem jeszcze inna bardziej pikantna obtoczona w pieprzu i … moje kubki smakowe nie podołały tej próbie. Szybciutko dostałam szklankę zimnej wody i … niestety ogień płonął dalej. Wybraliśmy sobie jedną, którą postanowiliśmy zabrać do Polski. Pan zaprezentował nam sztukę krojenia „tasaczkiem”, tempo niesamowite, a każdy plasterek takiej samej grubości, cóż mogą zdziałać ręce mistrza. Murak jest tradycjonalistą nie tylko w kwestii kiełbasy, zdjęcie pamiątkowe też chce mieć w tradycyjnej (papierowej) formie i w tradycyjny sposób dostarczone za pośrednictwem poczty. Po tak mile rozpoczętym dniu szybki podpis na masce i dalej w drogę  w głąb Kapadocji do Ürgüp miasto piękne i tajemnicze, choć ma się wrażenie, że wiele zostało tu zniszczone na potrzeby rozwijającej się turystyki. Tu spotkaliśmy pierwszych polaków w Turcji. Była to ekipa spod Gdańska, która w cztery samochody udała się na rodzinną eskapadę po tureckich drogach. Zjedliśmy obiad. Darek zamówił mix kebab, natomiast ja Alexander kebab (niestety moje danie nie było trafione, był to döner z pastą pomidorową, podany na bułce pszennej, z zsiadłym mlekiem i pomidorami). Zwiedziliśmy okolicę, oczywiście udając się w przeciwnym kierunku niż inni turyści. Wokół w górze białe, „piaskowe” skały, a w nich wykute dziury, stanowiące niegdyś domy, kościoły. Dotarliśmy do takiej groty, gdzie mieszka do dziś człowiek. Mieszka tam tylko on i koty. Nie ma już zębów, jest stary i schorowany, z dużą gościnnością i poczuciem humoru .Ma w „domu” pokój w którym śpi, lodówkę, radio, natomiast wodę musi przynosić sobie z położonego w dole miasta. W zimie ogrzewa to pomieszczenie kozą, skąd bierze opał, tego nie wiemy. Nie chce zmieniać swojego życia, tak jak zmienia się miasto. Powstają tu nowe hotele, pensjonaty, często nowe budynki wykorzystują powstałe przed wiekami formacje skalne. Po obejrzeniu wykutego miasta w skale pojechaliśmy do Göreme. To typowo turystyczna miejscowość, typowy krajobraz Kapadocji. Jest miasto skalne, jaskinie wykute w skale. Jeszcze do lat 60-tych zeszłego wieku w były zamieszkiwane, jednak po tym jak część formacji skalnej uległa zawaleniu i pogrzebała ludzkie ciała, pozostali opuścili jaskinie. Jedną z atrakcji turystycznych jest możliwość przenocowania w takiej jaskini. Jak już wcześniej wspominaliśmy w tym białym tufie wyglądającym jak piasek ludzie nie tylko mieszkali prowadzili tu całe swoje życie, okazuje się, że tuf jest bardzo żyzny co pozwoliło na rozwinięcie hodowli pomidorów, arbuzów, drzewek owocowych i winorośli.  Do dziś poza turystyką mieszkańcy zarabiają w ten sposób na życie. Ogólnie rzecz biorąc krajobraz jest … księżycowy. Zafascynowani postanowiliśmy tu zostać na dwie doby, zaczęliśmy poszukiwania dogodnego miejsca, znaleźliśmy kemping z basenem i … obudziła się druga osobowość,  postanowiliśmy trochę poleniuchować. Zatrzymaliśmy się na kempingu Panorama. Kemping całkiem przyjemny, jak już wcześniej wspominaliśmy z basenem, toaletami, prysznicami, ciepłą wodą, z punktem widokowym na okolicę i małą restauracją, dodatkowo w cenę wliczony jest Internet (wifi) i prąd. Są wyznaczone miejsca, gdzie można przygotować posiłek, itp. Za dodatkową opłatą można skorzystać np. z pralki. Oczywiście wieczorem skorzystaliśmy z basenu, zjedliśmy kolację i położyliśmy się spać, ponieważ na drugi dzień musieliśmy wstać już o 5. Godzina masakryczna na wstawanie ale ponieważ nie mieliśmy budzika to przebudzaliśmy się od trzeciej co godzinę, by nie przegapić. No a wracając … wstaliśmy o piątej rano, Darek szybciutko wziął kamerę i poszliśmy na taras widokowy … dwa balony były w górze i Darek przeraził się: pewnie pozostałe już odleciały i spóźniliśmy się na wspaniałe widowisko. Ale usłyszeliśmy „pomruk”, spojrzeliśmy w dół i zobaczyliśmy, że pozostałe balony dopiero są nagrzewane. Mieliśmy szczęście ponieważ tego ranka wystartowało prawie czterdzieści balonów. Widok jest fantastyczny, do tego przy wschodzie słońca, które z nad góry wyłania się około 5:30. Balony latają po okolicy około godziny, ludzie z lotu balonem oglądają Kapadocję.  W jednym koszu balonowym jest około dwudziestu osób. W zależności od umiejętności pilota i złapanych prądów powietrznych pokonują różne trasy, jedne balony lecą niżej, szurając prawie po ziemi i przedzierając się między formacjami skalnymi, inne wyżej, jednym udaje się polecieć dalej a inne zataczają krąg nad okolicą. Fenomenalny jest też fakt, że pilot balonu i kierowca samochodu, na którym jest transportowany są tak zgrani, że balon ląduje na przyczepie samochodu. Przelot balonem to wydatek około 500 zł za osobę (można czasami znaleźć trochę bardziej przystępną cenę). My postanowiliśmy balony oglądać z dołu. Wrażenie jakie robi startujące kilkadziesiąt balonów o wschodzie słońca jest niedopisania a i zdjęcia też nie oddają tej atmosfery.  Po obejrzanym spektaklu poszliśmy jeszcze spać, choć nie było to łatwe po silnym zastrzyku adrenaliny. Potem szybka poranna toaleta i oczywiście na basen. Nawet się nie obejrzeliśmy a już była 12, więc udaliśmy się na zwiedzanie okolicy. Słońce grzało niemiłosiernie, a jeszcze wokół jasne skały od których się odbijało, co potęgowało odczucie gorąca. Zwiedziliśmy Göreme miasteczko małe turystyczne, łączy naturę, tradycję i nowoczesność. Udaliśmy się spacerkiem 1,5 km od wioski do  Göreme Aςık Hava Müzesi (muzeum pod gołym niebem)wstęp kosztuje 15 TL za osobę, w kompleksie klasztornym przypominającym kopce termitów nie można robić zdjęć ani kamerować, zwłaszcza w tych miejscach gdzie pozostały jakieś freski. W muzeum, jak i w okolicy znajdują się wczesnochrześcijańskie kościoły. Pierwszym kościołem  jest Kızlar Manastırı – Klasztor Panien wykuty w skale w XI w. Znajdowała się tu kuchnia , jadalnia w górnej części znajdują się nisze, w których kiedyś znajdowały się ikony (najprawdopodobniej padły łupem „ikono znawców”). Niestety z fresków niewiele już pozostało. Kolejny to Basilios Kilisesi (Kościół Św. Bazylego), do którego wchodzi się przez przedsionek z grobowcami w podłodze. Kolejny to Elmalı Kilise z XII w. (Kościół Św. Jabłka) od jabłoni , która tu rosła. Wewnątrz zachowało się malowidło przedstawiające Chrystusa i archaniołów. Dalej Kilise Barbara (Kościół Św. Barbary), bardzo prosty z dwoma kolumnami i licznymi zniszczonymi freskami i malowidłami. Data powstania nie jest znana, na pewno w późniejszej fazie użytkowania namalowano Św. Barbarę oraz Św. Jerzego i Teodora na koniach. Dalej znajduje się taras widokowy i Kościół Węża, który kiedyś służył za grobowiec. W pobliżu znajdują się różne pomieszczenia służące jako jadalnia z kamiennym stołem i kamiennymi ławami, pozostałe to być może kuchnia, spiżarnia. Nie do wszystkich pomieszczeń udostępniony jest wstęp, a do niektórych, jak np. znajdujący się najwyżej Kościół Ciemny wstęp płatny jest dodatkowo 8 TL. Zachowało się tu wiele kościołów, niestety większość fresków i malowideł uległa zniszczeniu, część przez warunki naturalne (wpadające słońce powodujące blaknięcie malowideł, wodę wypłukującą, czy brutalne działania muzułmanów, wydrapujące Świętym twarze. Większość pomieszczeń zbudowana została na planie krzyża, świątynie należały do zespołu klasztornego i połączone były wspólnym dziedzińcem. Muzeum wpisane jest na Listę  Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Ten sam bilet, co do kompleksu klasztornego, uprawnia także do zwiedzenia znajdującego się nieopodal Tokal Kilise, najlepiej zachowany zabytek z piękną architekturą wewnątrz zachowanymi w dość dobrym stanie freskami. Po zwiedzaniu udaliśmy się na obiad. Darek zamówił Testi kebab ale pojęcie kebabu bardzo odbiega od polskiego pojęcia kebabu, jest to mięso wołowe z warzywami duszone w garnku glinianym, zakrywanym od góry ciastem i wkładanym do piekarnika. Ja natomiast zamówiłam Musakk’ę turecką były to duszone pieczarki z paprykami i pomidorami, zapiekane pod serem noże owczym. Potrawa ogólnie dobra, choć jak na kuchnię turecką to niedoprawiona. Zwiedziliśmy jeszcze jeden kościół z licznie tu występujących poza muzeum, wstęp 4 TL. Pomieszczenia znajdowały się na parterze i na piętrze. Na parterze zachowało się kilka fresków bardzo zniszczonych, był tam niegdyś ołtarz i chrzcielnica. Aby dostać się do innych pomieszczeń należało przejść wąskim, niskim i ciemnym korytarzem, podobnie na górę prowadził wąski korytarzyk a następnie wąskie schody. Pomieszczenia oddzielane były kamiennymi, ciężkimi kręgami, natomiast okrągła wąska dziura w podłodze, która prowadziła do jednego z pomieszczeń na dole była szybem komunikacyjnym, podobnie została rozwiązana droga transportowania. Jeszcze małe zakupy na kolację i wróciliśmy na kemping. Obowiązkowo kąpiel w basenie po wyczerpującym dniu, a wieczorem Darek zorganizował wieczór integracyjny z Francuzami. Poczęstowaliśmy ich żubrówką z sokiem jabłkowym oraz winem zrobionym przez Darka mamę. Oba trunki im smakowały, choć bardziej zachwycali się winem i byli zainteresowani z czego zostało zrobione. Na Koniec spróbowaliśmy jeszcze wina tureckiego … ale nie umywało się do naszego. Po udanym wieczorze poszliśmy spać. Rano pobudka o 7, składanie namiotu (o dziwo od razu udało nam się tak złożyć, że zmieścił się w pokrowiec), pakowanie, szybkie śniadanko, kąpiel w basenie i w drogę. Choć to nie takie proste opuszczać tę wspaniałą krainę skalne miasta, jaskinie, wykute kościoły, domy „ule”, kominy, czy skalne grzyby lub skały przypominające … w zależności od wyobraźni człowieka… Ciężko rozstać się i wyjechać ale chcemy zobaczyć jeszcze inne fantastyczne miejsca, zatem w drogę.

4 komentarze:

  1. A my pojechaliśmy z Panoramy do Pamukale, Oludeniz, wąwozu Saklikent, Dalyan,Kusadasi, Efezu, Troi, Galipoli, całe Chalkidiki, Aten, Koryntu, calutki Peloponez, Thermopile, Delfy i jeszcze o Węgry zachaczyliśmy. Tak więc musieliśmy odmówić żubrówki bo jak widzicie droga był jeszcze przed nami daleka - 10 000 km zrobiliśmy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wstawcie link do zdjęć lub reportażu w Waszego wyjazdu.

    Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
  3. Chcemy wysłać Wam coś z Kapadocji na maila ale nie możemy dojść jaki jest wasz adres. Napiszcie na jaki adres wysłać 12 MB "czegoś" :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam mały problem z netem bo jestem w terenie od tygodnia. Będę po 23 na miejscu w domu to dopiero ściągę Wasz "prezent". Już jestem ciekaw go

    OdpowiedzUsuń